Moja szkoła, czyli Liceum w Bogorii im. Jana Pawła II, dla jednych zwykła
placówka - dla mnie coś wyjątkowego. Uczęszcza do niej 115 uczniów,
pracuje 16 nauczycieli. Nauka trwa tu 3 lata, dla jednych to wieczność dla innych
szybko uciekający czas. Bycie pierwszakiem, to czas kiedy zastanawiasz się czy aby
na pewno obrałeś właściwy kierunek. Można powiedzieć krótko, klasa I to okres wdrożeń.

Klasa druga, czyli pierwsza próbna matura,
nawał lektur, masa dodatkowych godzin i mnóstwo materiału do przyswojenia w bardzo krótkim czasie.

Klasa trzecia to ogrom stresu związanego z przygotowaniami do studniówki, szukaniem odpowiedniego stroju i partnera.
Myśli o maturze to jedne z tych, które odsuwamy jak najdalej od siebie, prawo jazdy na
które czeka się od chwili kiedy tata obieca, że jego stare autko będzie tylko
twoje, ciągła praca nad sobą i ta świadomość, że już za chwile egzamin, a ja tak mało jeszcze wiem.

Wtedy to właśnie człowiek uświadamia sobie jak pochopnie postępował uciekając z zajęć i
nie słuchając profesorów. Najważniejszy chyba wybór i nurtujące
pytanie kim zostanę w przyszłości, co chcę robić i czy jestem na to gotowy? Chwila
spojrzenia wstecz: jak to możliwe, przecież dopiero co byłem w pierwszej klasie,
poznawałem nowych ludzi, wymagających nauczycieli zastanawiałem się jak postępować
wobec innych aby i mnie traktowano z szacunkiem. To właśnie tu spędzam 60 % swojego
życia. Może to śmiesznie zabrzmi, ale czasem mam dość tej szkoły żyję z tygodnia na
tydzień czekając na nadejście piątku, ale gdy jej długo nie widzę to tęsknie, bo to właśnie tu mam
wielu znajomych tu poznałam ludzi, dla których i z którymi watro żyć. Kiedyś zupełnie
obcy dziś bliscy memu sercu, to z nimi wiążę przyszłość dla nich staram się być
lepszą. To tu doświadczyłam smaku porażki i rozczarowania, chwil smutku i wielkich
radości. I ta myśl, kiedy otrzymujesz sprawdzian a na nim ocena bardzo dobra - to oznacza,
że cały tydzień nauki nie poszedł na marne. Stres związany z wywiadówką i
niezapowiedzianymi kartkówkami, pierwsza jedynka i pierwsze wagary. Szkoła,
można by powiedzieć, nasz drugi dom, nauczyciele-przyszywani rodzice, to oni
próbują, choć czasem bezskutecznie, wpoić nam takie wartości jak
systematyczność, pracowitość i dobroć. Przyjaciele niczym rodzeństwo, które
choć czasem denerwuje to nigdy nie pozwoli, aby coś nam się stało. Panie woźne
podnoszące na duchu miłym słowem i ciepłym uśmiechem. Zabiegani wuefiści szukający
ciągłej okazji do tego, aby poprawić nasze osiągnięcia w sporcie. Wąskie korytarze, wiecznie głośne, ciepłe
szatnie i ta mina, kiedy wchodzisz i dowiadujesz się, że dziś jest klasówka,
na którą totalnie nic się nie uczyłeś, bo w weekend była 18 Bartka. I wtedy
to właśnie sympatyczny kolega podaje ci pomocną dłoń w postaci ściągi już wiesz, że
zawsze jakaś dwójka będzie. Szkoła to nie budynek - to ludzie, z którymi
łączy nas niewidzialna więź emocjonalna, to może dla jednych głupie, ale dla
innych skrzydła podnoszące na duchu, dodające otuchy na cały deszczowy dzień. To tu
odkrywasz siebie, poznajesz swój styl, swoją muzykę, samego siebie. Chcesz
wiedzieć więcej poznając innych - poznajesz siebie. Czasem z dnia na dzień zmienia się
wszystko zawsze możesz być, kim chcesz. Ważne by być sobą i doceniać to, co się ma,
nie myśleć o problemach i nie odwracać się. To, co było - jest już za nami i nigdy nie
wróci.

Musisz wiedzieć, że obietnicę łatwo złamać, a do widzenia czasem znaczy żegnaj.